Nie żyje Jędrzej Paszak – fotograf
9 czerwca Jędrzej Paszak postanowił odejść na swoich warunkach.
Pogrzeb świecki Jędrka (tak o nim mówili znajomi i przyjaciele) odbył się w środę 14 czerwca w Wągrowcu. Przy grobie zgromadzili się najbliżsi mu koledzy z dzieciństwa i wągrowieckiej młodości, przyjaciele z kolektywów fotograficznych „Świetlica” i „Ciemnica”, znajomi, były też osoby, z którymi pracował i współpracował na różnych płaszczyznach – zawodowej, fotograficznej, krótkofalarskiej, muzycznej i paru innych, będących jego pasją i jednocześnie dowodem istnienia. Przede wszystkim jednak zaznaczyli swą obecność na wągrowieckim cmentarzu członkowie jego najbliższej rodziny – matka Irena, dwie siostry, ojciec chrzestny.
Uroczystość pożegnalną rozpoczął (odtworzony z przenośnego głośnika punkowy utwór z wiodącą frazą tekstu powtarzanego jak punkowa mantra „Uciec stąd jak najdalej”. Na zakończenie tej części pojawił się drugi utwór muzyczny z ukochanej Jędrka kolekcji punk-rocka. Nad grobem głos zabrali: ojciec chrzestny Jędrka, matka młodszej siostry, a i – w imieniu fotografów – Bogusław Biegowski. O ile pierwszy utwór muzyczny, który zabrzmiał w cmentarnej kaplicy był rodzajem przynajmniej zaskoczenia dla większości uczestników ceremonii pogrzebowej, o tyle nikt już chyba nie zdziwił się, że ostatnim akcentem muzycznym, zamykającym moment opuszczenia urny z prochami do grobu, był utwór kapeli „Sedes” z kolejną punkową opowieścią buntowników:
Nie mogę niczego dokonać bo ktoś mi się patrzy w oczy
Nic nie mogę zrobić bo ktoś mi się patrzy na ręce
Wszędzie pełno ludzi ludzi którzy chcą utrudnić mi życie
Każdy z nich złośliwie staje mi na drodze przeszkadza mi w życiu
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Nie mogę niczego dokonać bo ktoś mi się patrzy w oczy
Nic nie mogę zrobić bo ktoś mi się patrzy na ręce
Wszędzie pełno ludzi ludzi którzy chcą utrudnić mi życie
Każdy z nich złośliwie staje mi na drodze przeszkadza mi w życiu
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy za to że żyjemy
Wszyscy pokutujemy
*
A oto fragment laudacji którą wygłosił na cmentarzu w trakcie uroczystości pożegnalnej Marcin Andruszko – Świecki Mistrz Ceremonii Pogrzebowych:
Odchodzący na zawsze z naszego grona Jędrzej Paszak urodził się w Wągrowcu. Mieszkał i wychowywał się z siostrą Martą, w późniejszych latach los podarował Jędrzejowi drugą siostrę Weronikę. To tu w Wągrowcu spędził swoje dzieciństwo, nawiązywał swoje pierwsze przyjaźnie. Jako nastolatek przeprowadził się z rodziną do Poznania, gdzie skończył szkołę a potem ukończył resocjalizację na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu na wydziale Studiów Edukacyjnych. Swoje życie zawodowe związał z Poznaniem, nigdy nie zapominając skąd wyszedł. Wągrowiec zawsze był w Jego sercu. Podejmował różne prace, ostatnio jako pracownik socjalny w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Dał się poznać jako człowiek oddany i zaangażowany pracy. Przez to zdobywał szacunek i wdzięczność ludzi. Wszyscy, którym dane było zetknąć się z Jędrzejem, dał się poznać jako człowiek otwarty i wrażliwy na los innych ludzi i zawsze skory do pomocy. To wszystko sprawiało, że był lubiany i szanowany. Jędrzej był człowiekiem wielu pasji, którym poświęcał swój wolny czas. Zajmował się fotografią analogową, szczególnie kochał stare aparaty, sam wywoływał zdjęcia i wraz z przyjaciółmi ze Świetlicy i Ciemnicy zgłębiał tajniki sztuki fotograficznej. Na swoim koncie Jędrzej miał kilka wystaw swoich fotografii. Z zamiłowania zagorzały mistyk ciemniowy – samouk. Poniedziałkowo naiwny Orwograf – śmieciograf. Tak pisał na swoim blogu fotoamatorszczyzna: „Z punktu widzenia fotografii, przeszłość nie jest nieskończona. Zarówno z punktu widzenia pozornych wycieczek w czasie dokonywanych za pomocą zabiegów formalnych, jak i kwestii trwałości samego nośnika. Nawet najbardziej utrwalone baryty kiedyś znikną.”
W wolnym czasie zajmował się naprawianiem starych sprzętów przywracając im dawną świetność. Z Jego umiejętności korzystali znajomi, którym służył pomocą naprawiając ich sprzęty. W sercu Jędrzeja grała muzyka, kochał polskiego punk rocka i wszystko to, co ta muzyka symbolizuje. Punk był ważnym elementem życia Jędrzeja, kolekcjonował kasety magnetofonowe i chętnie bywał na koncertach, jak choćby na wągrowieckiej Rock Nocy. Pasjonowały go również komputery. I stare, i nowe. Był cenionym członkiem społeczności graczy gier komputerowych. Należał do online teamu Skrzydlata Husaria. Pod koniec maja otrzymał uprawnienia krótkofalowca, to była jego ostatnia pasja, jaką rozwijał.
Swymi pasjami dzielił się ze swymi bliskimi, a dom i rodzina stanowiły dla Niego wartość szczególną. Był kochającym synem dla swojego mamy Ireny, był kochającym bratem dla swoich sióstr Marty i Weroniki. W sercu Jędrzeja i pod Jego dachem było też miejsce, dla tych, którzy skarżą się bez słów. Lubił zwierzęta, a szczególnie koty, które traktował jak członków rodziny. Tę miłość do zwierząt dzielił ze swoimi bliskimi. Wydawać by się mogło, że przed Jędrzejem jeszcze wiele ciekawych i dobrych lat, że jeszcze długo będzie mógł cieszyć się swoimi pasjami, że jeszcze wiele wystaw przed nim, że jeszcze nie raz w towarzystwie swoich przyjaciół posłucha głośnego punk rocka. Miał pewnie jeszcze wiele planów, jak każdy z nas. Jednak los pokrzyżował te plany. Pomimo walki do końca, dzisiaj nadszedł ten dzień w którym wszyscy musimy pogodzić się z nieobecnością Jędrzeja. Nieobecnością człowieka, którego nam będzie bardzo brakowało.
Skoro Jędrka już nie ma z nami, może warto rzucić okiem na jedyny tekst omawiający jego życie i twórczość jaki powstał w czasach jego artystycznej i rzemieślniczej aktywności fotograficznej. Opublikowałem go kilka lat temu w tomie eseistyki poświęconej sprawom i problemom fotografii pt. „Fotografioły 3”. Oto on:
ORWOgrafie z dzieciństwa, czyli uczeń czarnoksiężnika
Lech Szymanowski napisał: Jak już kiedyś wspominałem, unikam na tym blogu zamieszczania materiałów związanych z moją pracą, robię to jedynie w przypadkach szczególnych, kiedy przedsięwzięcie z różnych powodów uważam za ważne i niecodzienne, kiedy zazębia się ono z moją prywatną niekomercyjną działalnością fotograficzną i niesie ze sobą dużo pozytywnych emocji. Dzisiaj, naśladując Krzysztofa Szymoniaka, metodą PODAJ DALEJ, pragnę wydobyć z cienia Jędrka Paszaka, młodego człowieka, który ma jeszcze wiele entuzjazmu dla fotografii, a który zaczął od poznania i doskonalenia warsztatu. Swoje zamysły realizuje poruszając się w zasadzie pod prąd, wbrew powszechnym fotograficznym modom. Ma on talent do utrudniania sobie życia w imię określonych zasad, jest też chyba jedynym znanym mi fotografem, który nie posiada własnego aparatu cyfrowego (nawet w telefonie). Jest to ortodoksja, którą niezwykle szanuję, i dlatego zamierzam wspierać podobnych fotografiołów zawsze, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja.[1]
[1] Cały ten fragment i osiem następnych akapitów pochodzi z bloga Lecha Szymanowskiego. Blog nazywa się Photodocument & pinhole. Cytowany wpis został wykonany – 12 kwietnia 2013; pobrałem go – 30 lipca 2014.
Kilka miesięcy temu zaproponowałem Jędrzejowi przygotowanie do wystawy kilku kolorowych zdjęć w technice ORWOGRAFII. Od kilku dni mogę powiedzieć, że pomysł jest bliski finału, a jego zwieńczeniem będzie wernisaż 26 kwietnia 2013 r. Będą to zdjęcia*) jeszcze bardziej antyestetycznie przegięte niż niedawno prezentowane w tej samej galerii zdjęcia Krzysztofa Szymoniaka (wystawa ta poza Wągrowcem eksponowana była także w Gnieźnie, Bydgoszczy i Kaliszu). Jędrzej Paszak do pracy nad wystawą wykorzystał efemeryczną – wydawałoby się – już nie wykorzystywaną przez nikogo, kolorową technologię ORWO oraz pozytywowy proces Kodaka RA-4, który twórczo zmodyfikował i uprościł na własny użytek. Kolorowe zdjęcia z nieprodukowanych już filmów kolorowych ORWO, bardzo niegdyś popularnych w całych demoludach, miały specyficzny urok. Zbudowane były z innych komponentów barwnikowych niż obecnie produkowane filmy do gorących procesów E-6 i C-41, dlatego nie da się ich wywołać w tych procesach. Muszą być wywołane w specjalnym dedykowanym procesie ORWOCOLOR.
Mieszkańcy Suicide City bez trudu zlokalizują miejsca wykonania poszczególnych kadrów, ale dzięki interesującym zabiegom technologicznym ostateczny efekt, jaki udało się osiągnąć Jędrkowi, jest niezwykle frapujący. Mimo iż zdjęcia wykonane zostały współcześnie (rok 2012-2013), to wydaje nam się, że pochodzą z przełomu lat 80. i 90. XX wieku.
Zdjęcia są eksperymentalnym powrotem do czasów dzieciństwa lat 90-tych, retrospektywną wędrówką pomiędzy wspomnieniami. Ludzka pamięć jest zawodna, wszystko zaciera się i blaknie niczym stare odbitki. Są próbą fotograficznej reprodukcji tego, co pamiętamy coraz słabiej. Mają także zwrócić uwagę na otoczenie współczesnych dzieci oraz udzielenia odpowiedzi na pytanie: Czy przez kilkanaście lat zmieniło się wiele? – napisał do mnie Jędrzej.
Na kolejnych obrazach możemy obejrzeć miasto dzieciństwa autora bez pomocy wehikułu czasu, konfrontując zdjęcia z rzeczywistymi miejscami i obiektami. Patrząc, uświadamiamy sobie, że w zasadzie od ostatnich dekad XX wieku tutaj czas stoi w miejscu. Wrażenie potęguje szczególna estetyka a raczej antyestetyka tych zdjęć – żółta dominanta, głębokie czernie, nieostrości, zwichrowane piony. Obrazy Jędrka mogą być szkolnym przykładem subiektywnego dokumentu o zabarwieniu nostalgicznym. Na oryginalnych zdjęciach sprzed 30 lat i bardzo popularnych wtedy slajdach ORWO, które wielu z nas posiada w swoich archiwach, kolory wyblakły, obraz jest już mało wyraźny, a często zanikł całkowicie. Jak wspomnienia, które się zacierają, a ich hierarchia się zmienia. Jedne blakną i odchodzą w głębokie rejony podświadomości, inne łagodnieją, ulegają idealizacji, kolejne ulegają wyostrzeniu, a jeszcze inne, te traumatyczne, są kasowane z dysku, jakim jest nasz umysł. Tak samo zaciera się pamięć o NRD (DDR), nieistniejącym już, totalitarnym państwie niemieckim, które produkowało szeroki wachlarz materiałów fotograficznych, nadal cenionych i poszukiwanych na internetowych aukcjach przez rzesze fotografów eksperymentatorów.
Już po napisaniu poprzedniego akapitu zajrzałem na bloga Jędrka (Fotoamatorszczyzna) i znalazłem takie słowa: „Lata 90-te były dla mnie czasem dziwnym, choć beztroskim. Wczesne dzieciństwo w Wągrowcu. Nie myślało się wtedy zbyt wiele o życiu, nie zwracało się większej uwagi na otoczenie i to, co dzieje się dookoła, choć działo się naprawdę wiele. Siłą rzeczy były sprawy, które nie omijały nawet dzieciaków (…) Wszystko wydawało się sielanką, a sama mieścina ziemią obiecaną. Z biegiem lat człowiek nabiera do wszystkiego pewnego dystansu, zupełnie inaczej wszystko pamięta… lub zapomina. Wspomnienia zacierają się i blakną jak stare, kolorowe odbitki z wakacji czy szkolnej wycieczki do Ciechocinka. Po latach stwierdziłem, że nie chciałbym fundować swoim dzieciakom takiego dzieciństwa. Nie tutaj, ponieważ mam bardzo dziwne wrażenie, że nie zmieniło się tutaj wiele poza fasadą”. Ciekawa synchronia, nieprawdaż?
Jędrek Paszak jest dopiero na początku swojej fotograficznej drogi, a zaczął ją od właściwej strony – najpierw podjął mozolną pracę w celu doskonałego opanowania analogowych technik i technologii, zaczął od zmagań z ich materią. Miał to szczęście, że od razu trafił na dobrych nauczycieli w Kolektywie Fotograficznym ŚWIETLICA. Tam udało mu się „załapać na udział” w realizacji ostatnich ważnych projektów Kolektywu Fotograficznego, szybko stał się jednym z najbardziej aktywnych członków grupy. W krótkim czasie perfekcyjnie opanował analogowy proces czarno-biały i fotografię otworkową, teraz zgłębia i modyfikuje procesy kolorowe osiągając coraz lepsze efekty. Następnym etapem powinno być tzw. świadome fotografowanie. Liczę, że przed nim wiele ważnych projektów fotograficznych, którymi jeszcze nie raz nas zaskoczy.
Przygotowując materiały do wystawy autor długo zastanawiał się nad adekwatnym tytułem, ostatecznie zdecydował się na tytuł Orwografie z dzieciństwachociaż zestaw pierwotnie miał się nazywać Niepocztówki/Antywidokówki , ale podobne tytuły miało już kilka wystaw, więc nie chciałby naśladować innych z Niepocztówkami z dzieciństwa.
Jeżeli chodzi o informacje na temat samych zdjęć – napisał do mnie Jędrzej – cóż, ciężko pisać mi o swojej fotografii i tłumaczyć, czemu fotografuję akurat to i dlaczego wygląda to tak, a nie inaczej. Fotografuję na czuja, instynktownie. Odbiorca albo czuje to co ja, albo po prostu tego nie kupuje. Albo każdy widzi co innego. I to bywa fajne. Myślę, że poniższy opis wystarczy. Nie ma sensu pisać elaboratu i podawać potencjalnemu odbiorcy (może jednak ktoś będzie chciał to zobaczyć i nie wyjdzie po ujrzeniu pierwszego kadru) wszystkiego na tacy.
Tyle Lech Szymanowski o swoim młodszym koledze. Dla ścisłości przypomnijmy, że Jędrzej Paszak urodził się w 1987 r. w Wągrowcu, skończył resocjalizację na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, uważa się za mieszkańca poznańskiego Dębca. Fotografią zajmuje się od 6 lat, choć do „zatrzymywania czasu” ciągnęło go od dziecka. Już jako pięciolatek podkradał ojcu Prakticę, żeby bawić się w fotografa. Jest aktywnym członkiem Kolektywu Fotograficznego „Świetlica” oraz Autorem interesującego bloga FOTOAMATORSZCZYZNA. A teraz popatrzmy…
Jędrzej Paszak, czytając to, co Lech Szymanowski na swoim blogu powiedział o nim i jego drodze fotografa analogowego, w komentarzu do tej wypowiedzi zamieścił taką oto prostą uwagę: Pewnie nie wypadało Panu tego napisać, ale oprócz Świetlicy, bardzo wiele zawdzięczam wągrowieckiemu MDKowi i osobom blisko z tym miejscem związanym. To drobne, ale jakże ważne dla Paszaka sprostowanie, czy może raczej dopowiedzenie, każe domniemywać, że z jakiegoś powodu autor „ORWOgrafii z dzieciństwa” nie zamierza przemilczać faktu przynależności do środowiska wągrowieckiego MDK-u. Co takiego istotnego – spytajmy od razu – to środowisko mu dało? Kim okazali się ludzie, których tam spotkał i którzy musieli najprawdopodobniej wywrzeć jakiś pozytywny wpływ nie tylko na fotograficzną sferę jego życia?
Czytając z uwagą blogowy tekst L. Szymanowskiego o Paszaku, w którym to tekście sam Paszak dopowiada swoją historię cytatami z własnego bloga, trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko co istotne w tej historii dzieje się za kurtyną słów, a powrót do krainy dzieciństwa jest możliwy (także w sensie przezwyciężenia jakiejś traumy, o której nic nie wiemy) tylko za sprawą fotografii realizowanej (od negatywu po kolorową odbitkę) dostępnymi wtedy metodami. Autor ORWOgrafii, chcąc odbyć tę podróż w czasie, musiał najpierw poznać tajniki procesów chemicznych, opanować pracę na sprzęcie i materiałach z epoki, co przypomina drogę ucznia czarnoksiężnika do własnej, twórczej samodzielności. A owym czarnoksiężnikiem dla wielu adeptów fotografii analogowej przez lata był Boguś Biegowski. Podobnie można postrzegać rolę Lecha Szymanowskiego, stąd też wziął się zapewne cytowany przed chwilą komentarz. Lech, instruktor fotografii i filmu z wągrowieckiego MDK-u, nie tylko uczy fotograficznej magii tych, którzy chcą się jej nauczyć, ale także sam nieustannie praktykuje w dziedzinie, która dla Jędrka Paszaka okazała się być może (w czasach, gdy trafił między osoby blisko z tym miejsce związane) kołem ratunkowym lub furtką do tajemniczego ogrodu. Albo jednym i drugim. To są oczywiście czyste domysły, ale tak to już jest z fotografią, że często opowiada nam ona to, czego na niej nie widać, a co – jak już tu wspomniałem – ukryte jest za kurtyną słów. Tym razem (co jest szczęśliwym odstępstwem od normy) kurtyna słów nieco się uniosła za sprawą ucznia czarnoksiężnika, ale to nadal nie czyni mnie mniej bezradnym wobec próby zgłębienia pozatechnologicznej (a więc psychologicznej) warstwy obrazów z cyklu ORWOgrafie z dzieciństwa. Kadry te na pewno powstały dzięki technice i technologii istniejącej w czasach dzieciństwa Paszaka, na pewno pokazują, oglądany dzisiaj, tamten świat, w którym czas artefaktów i przestrzeni jakby się zatrzymał w galaktyce Wągrowca, ale już nie ma pewności co do ukrytych w tych obrazach przed okiem widza traumy i nostalgii. I niczego nie zmienia fakt, że widz-odbiorca (każdy ja-patrzący) postrzega dokładnie to, co Paszak sfotografował, poddał chemicznej obróbce, a potem utrwalił na kawałkach światłoczułego papieru, bo on zapewne sfotografował jeszcze coś, czego na tych zdjęciach nie ma.
Jak więc można sobie poradzić z niepokojącą materią obrazów zapyziałego miasteczka, które najpierw było dla Paszaka krainą dziwnej beztroski, a potem stało się miejscem, gdzie on sam, już dorosły i wyzwolony, nie chciałby fundować swoim dzieciakom takiego dzieciństwa? Obawiam się, że nie można sobie z tym poradzić, a to znaczy, że nie można tego rozłożyć na czynniki pierwsze, nie można tego rozkodować do dna, do czystych emocji i motywacji. W każdym razie fotografie z cyklu, o którym mowa, takiej możliwości nie stwarzają, a ich autor niczego nam nie ułatwia. Co najwyżej pisze na blogu: Fotografuję na czuja, instynktownie. Odbiorca albo czuje to, co ja, albo po prostu tego nie kupuje. Albo każdy widzi co innego. Nie ma sensu pisać elaboratu i podawać potencjalnemu odbiorcy wszystkiego na tacy. A zatem? A zatem można spróbować odpowiedzieć na pytanie: czego Paszak szuka w fotografii, co chce nam o sobie powiedzieć swoimi pracami?
Jedyną sensową próbę zgłębienia tego problemu podejmuję za sprawą bloga Jędrka Paszaka[1], gdzie pisze o sobie krótko i treściwie: Urodzony w Wągrowcu, zamieszkały od kilkunastu lat w Poznaniu. Niedoszły historyk, absolwent Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM, z zamiłowania zagorzały mistyk ciemniowy-samouk. Poniedziałkowo naiwny Orwograf-śmieciograf. Jest tam także swoiste credo: Moje boje, głównie czarno-białe, wykonane czym popadnie za pomocą techniki analogowej i wiecznej prowizorki. Znam Jędrka na tyle długo, że mogę bez warunków wstępnych uwierzyć w to, co mówi o sobie. Wiem, że nie ściemnia, nie lansuje się, nie dorabia mętnej ideologii do spraw oczywistych. Jest to chłopak prostolinijny i o dobrym sercu, skromny i szczerze oddany sprawie. Z ostatniej chwili… W czerwcu 2014 roku wągrowiecką Galerię MDK odwiedził znany poznański fotograf Antoni Rut. Doszło wówczas do rozmowy, w trakcie której pan Antoni zwierzył się Lechowi Szymanowskiemu, że posiada sporo ciemniowych staroci, z którymi jakiś zdolny eksperymentator analogowy mógłby z powodzeniem popracować ku większej chwale fotografii tradycyjnej. Stanęło na tym, że karton z tymi „starociamiˮ (były wśród nich np. szklane płyty negatywowe Fotonu, których termin ważności minął w roku 1965!) trafił do instruktorskiej pracowni Lecha Szymanowskiego. Część szklanych negatywów, których dzisiejsza czułość nie przekracza zapewne 1 DIN, otrzymał właśnie Jędrek Paszak. Efekty jego pracy z tymi materiałami zamieszczam obok, razem z wpisami na blogu, które on sam zatytułował Best before 1965, Best before 1965 – II, Best before 1965 – III. Wpisy te ilustruję dwoma (z trzech istniejących w dniu redagowania tego tekstu, a więc 30 lipca 2014) portretami, które nieźle chyba puentują opowieść o autorze „ORWOgrafii z dzieciństwa”.
[1] http://photoamatorszczyzna.blogspot.com/
Best before 1965 (20 lipca). Skan stykówki na papierze Fomaspeed. Płyta graficzna 9×12 Foton GO 3,0 z terminem przydatności 1965. Wywoływacz Foton N-9 z dodatkiem 12,5g Kbr (łącznie 17,5g) na litr. Ciężko mi naświetlać czułość 1 ASA / 1 DIN moim sprzętem, ale przynajmniej mam okazję by podszkolić się z techniki otwartego flesza. Darowany materiał (dziękuję L.S.) zobowiązuje do robienia na nim zdjęć. Płyta szklana (czyli prawdziwa klisza) kojarzy mi się wyłącznie z portretem, więc postanowiłem się przemóc. Portretowanie ludzi jest nawet fajne, chyba cieszą się jeszcze bardziej niż ja. Z odbitek na barycie pewnie też będą się cieszyć. Trzeba tylko go dokupić przy okazji zamawiania emulsji. Dobrze też wiedzieć, że mam pod domem szklarza. P.S. Gdyby ktoś dysponował niepotrzebnym statywem do podpierania głowy, to chętnie bym go przygarnął, odkupił na raty lub pożyczył na dłuższy czas.
*
Best before 1965 – II (24 lipca). Kij od szczotki, kilka kształtek hydraulicznych, uchwyt do flagi, gąbka do mycia garów… i jest statyw na głowę. Niecała godzina roboty. Zauważyłem, że skrajnie zadymione materiały w pewnym momencie zwyczajnie przestają reagować na bromek. Kiedyś trochę o tym czytałem, lecz dopiero przedwczoraj zobaczyłem to w praktyce. Podbicie jego ilości do 20 gram spowodowało jedynie spory spadek czułości przy jednoczesnym wzroście kontrastu. 15-17,5 g to chyba złoty środek. Cóż zrobić, przy 5 czy 10 gramach nie pojawia się nawet obraz. Poza tym, szkoda materiału na eksperymenty, jestem zadowolony z tej formy. Losowe plamy, czy defekty emulsji, takie jak dziury, retykulacja czy jej miejscowe spływanie dostarczają mi podobnych wrażeń jak kolodion. Każde ze zdjęć żyje swoim własnym życiem (dlatego warto uprawiać fotografię w jej materialnej formie), a loteriada jaka towarzyszy każdemu ujęciu sprawia, że efekt jest nie do powtórzenia. Gdyby wszystko było na jedno kopyto, byłoby po prostu nudno. To fajna zabawa przy okazji której coś powstaje. Chyba więcej z tego nie wycisnę. W końcu to materiał graficzny, pozbawiony większości półtonów. Zamiast półtonów, mam na kilku płytach całkiem sympatycznego grzybka. Ciekawe ile ma lat?
Best before 1965 – III (28 lipca). Skan odbitki stykowej 9×12, Fomabrom. Dochodzę do wprawy, czyli Arek. Wpadł wywołać slajd, wrócił do domu z portretem. Zrezygnowanie z czarnej płachty było dobrym posunięciem. Przy jaśniejszym tle, włosy portretowanych nie zlewają się z otoczeniem, a cały ten ciekawy „sznyt”, jaki oferują płyty, wychodzi na wierzch. Klawo. „Pływanie pod prąd bardzo wyrabia mięśnie” – Z.Herbert. A Foton not dead.
Gdy pod koniec pracy nad tym tekstem zadzwoniłem do Lecha Szymanowskiego, aby uszczegółowić pewne informacje związane z Jędrkiem Paszakiem, nie wiedziałem, że ten drugi nigdy nie był uczniem tego pierwszego. Kilka godzin później sprawa wyjaśniła się sama, bo Lechu napisał do mnie krótkiego maila: Pomyślałem sobie, że nie możesz napisać jakoby Jędrek był moim uczniem, bo nie jest i nie był nim. Zaczynał sam, a ukształtowała go „Świetlica”. Ja tylko poradziłem mu, aby znalazł ich w Poznaniu i dałem namiar na Bogusia B. i „Meskal”, gdzie się wtedy „Świetlica” spotykała. W zasadzie tyle. Tylko tyle i aż tyle. W tym miejscu należy jeszcze tylko wspomnieć, że Boguś Biegowski był głównym ideologiem i animatorem działań Kolektywu Fotograficznego „Świetlica”. Więcej, dużo więcej na ten temat można przeczytać w pierwszym i drugim tomie moich „Fotografiołów”. A Jędrek Paszak? Ten chłopak zadziwia mnie i fascynuje. Jest w moim odczuciu samorodnym talentem, który dzięki fotografii i uporowi w zgłębianiu jej tajników opuścił bezkresne połacie jałowej samotności. Ta sama samotność, jakiej oddaje się w ciemni fotograf analogowy, jest już jednak czymś innym, czymś, co nie rozwala serca, nie spopiela duszy, nie unieważnia jednostkowego losu w tłumie anonimowych singli. Jego „ORWOgrafie z dzieciństwa” wyzwoliły we mnie podobne emocje, jakimi wcześniej obdarował mnie Boguś Biegowski swoim „Zielnikiem pilskim”, a to, co Jędrek Paszak potrafi wycisnąć z przeterminowanych o 50 lat szklanych płyt negatywowych, czyli te niezwykłej urody portrety, także w klimacie i estetyce przypominają mi portrety na mokrym kolodionie, jakie kilka lat temu w Koninie wyczarowywał na oczach publiczności Boguś Biegowski. A więc jednak uczeń czarnoksiężnika…
Jedrzej Paszak ur. w 1987 r. w Wągrowcu, studiował i ukończył resocjalizację na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, uważał się za mieszkańca poznańskiego Dębca. Fotografią zajmował się od 2008 roku, był aktywnym członkiem Kolektywu Fotograficznego „Świetlica”. Autor interesującego bloga FOTOAMATORSZCZYZNA. Pasjonował się polskim punk-rockiem, starymi wzmacniaczami oraz urządzeniami radiowymi, kolekcjonował i budował analogowe aparaty fotograficzne. Kilka tygodni przed śmiercią zdobył w Klubie na poznańskiej Wildzie uprawnienia krótkofalowca.