„365”, czyli Michała Sobczaka fotograficzna opowieść o…?
Pomysł był, jak to mówią, prosty, ale w końcu nie aż tak pomysłowy, aby osiągnąć w sztuce fotografii nową, do tej pory rzadko spotykaną jakość estetyczną, a może i ukryty w niej (w tej jakości) interesujący lub nowatorski przekaz retoryczny.
Otóż Michał Sobczak od 1 stycznia do 31 grudnia 2021 roku codziennie wykonywał (z założenia) jedno zdjęcie do cyklu nazwanego „365”. Startując z tym pomysłem 1 stycznia wiedział, że do 31 grudnia musi przynajmniej raz dziennie wyjąc z kieszeni lub torby aparat fotograficzny (albo jakiekolwiek inne urządzenie posiadającą funkcję ‘foto’) i wykonać przy jego pomocy przynajmniej jedno zdjęcie, które trafi do owego cyklu.
Nie było to codzienne fotografowanie permanentne, obliczone na lata, a nawet na cale życie, jak malowanie liczb w przypadku konceptualisty Romana Opałki, który – przypomnijmy – białą farbą zapisywał na płótnie szeregi liczb; początkowo robił to na czarnym podkładzie, potem zmieniał je w kolejnych stopniach szarości, i, stopniowo rozjaśniając używane tło, doszedł do tego, by w końcu zapisywać białe liczby na białym tle. Każdą liczbę dodatkowo wymawiał, nagrywając ją na magnetofon, a do skończonego dnia pracy codziennie dodawał swój aktualny fotograficzny autoportret (taki sam układ twarzy, ciasny kadr, wciąż ta sama poza i koszula, to samo światło) wykonywany najprawdopodobniej przy pomocy aparatu na statywie i samowyzwalacza lub wężyka spustowego. Cykl ma/miał przedstawiać upływ czasu człowieka. Dodajmy, że jest to jego najbardziej rozpoznawalne dzieło artystyczne, znane jako cykl OPALKA 1965 /1 – ∞ nazywane przez artystę i krytyków Programem. Na pierwszym obrazie z tego cyklu znalazły się liczby od 1 do 35327.
Ten krótki przypis dotyczący „pomysłu” Romana Opałki znalazł się tu po to tylko, by pokazać skalę zróżnicowania między zwykłym pomysłem, a pomysłem artystycznym. Minimalne podobieństwo między tym, co robił/zrobił przez 46 lat Roman Opałka, a tym, co robił/zrobił w jednorocznym cyklu „365” Michał Sobczak, pozwala jednak spojrzeć na całoroczny pomysł wrzesińskiego fotografa z życzliwością i nadzieją, że jego trud nie poszedł na marne. Zapiski te nie mają żadnych ambicji naukowych, z gruntu pozbawione są wagi głębszego namysłu, ponieważ nie jestem ani historykiem sztuki, ani tym bardziej teoretykiem działań fotograficznych. Patrzę na cykl „365” po amatorsku, próbuję go tylko solidnie obejrzeć, a przede wszystkim zrozumieć. Wyobrażam sobie na przykład, że liczba powtarzających się w tym cyklu motywów jest zbliżona do liczby liter naszego alfabetu, a skoro tak, to może utkana z nich opowieść o świecie, a właściwie o fragmentach, sekundowych wyimkach świata – jaki Michał Sobczak najpierw zobaczył, a potem sfotografował, tworząc z tych wyimków osobistą, historię patrzenia i widzenia – jest rodzajem długiej, obrazkowej baśni, rozpisanej na 365 krótkich zdań. Z własnego doświadczenia wiem, że ‘patrzeć’ nie zawsze znaczy ‘widzieć’. Pytanie brzmi zatem: na co patrzył autor cyklu?, co zobaczył? i jak to sfotografował? Można jeszcze zapytać o cel (jeżeli takowy istniał) tego działania. Mogę oczywiście zadać te pytania autorowi zdjęć, ale ponieważ wychodzę z założenia, że dzieło sztuki (także sztuki fotografii) powinno się bronić bez instrukcji obsługi oraz odautorskich dywagacji, to trud znalezienia odpowiedzi przenoszę na siebie, czyli tego, który ogląda zdjęcia Sobczaka na monitorze swojego komputera.
Z tego, co pamiętam, autor cyklu – prezentując go najpierw w Śliwnicy, a z początkiem tego roku w Klubie Moment – krótko wyjaśniał, że zamiar zmierzenia się z takim, całorocznym projektem fotograficznym nosił w sobie od kilku lat, ale decyzję o rozpoczęciu pracy nad nim podjął 1 stycznia 2021, po wykonaniu pierwszego zdjęcia (1 – 365). Jak sam wspomniał w swoim wystąpieniu, motywacja, aby poddać się całorocznemu rygorowi fotografowania, pewnej dyscyplinie zmuszającej do codziennej aktywności, brała się z tego, że jest typem nadwrażliwca, któremu zdarzają się gorsze dni (kiedy miewa się tak zwanego doła psychicznego), a to przedsięwzięcie skutecznie wyciągało go z poniekąd depresyjnych spowolnień i egzystencjalnej szarości.
Stąd zapewne projekt „365” nie był z założenia działaniem koncepcyjno-artystycznym (jeżeli już, to raczej fotograficzno-terapeutycznym), nie był działaniem obliczonym na poszukiwanie i stosowanie ściśle określonych zabiegów formalnych w celu osiągnięcia zaprojektowanych wcześniej wartości estetycznych. Odnoszę wrażenie, że jest to zbiór mniej czy bardziej przypadkowych „zdarzeń wizualnych”, dziejących się w miejscach, w których autor tych fotografii danego dnia lub w danym momencie przebywał (od Wrześni i Pyzdr, przez Wrocław i Poznań po Hel i nadwarciańskie plaże), gdzie rzucił go los albo rytm tygodnia pracy (gdyż, co ważne, jest etatowym pracownikiem pewnego zakładu produkcyjnego w powiecie słupeckim, a dojeżdża do firmy własnym samochodem), rytm wolnych weekendów, albo dwóch tygodni urlopu.
Na obejrzenie w ten sposób, czyli na monitorze komputera, wszystkich obrazów fotograficznych składających się na cykl „365” – przy założeniu, że na wstępne „zbadanie” jednego kadru przeznacza się 10 sekund – trzeba poświęcić pełną godzinę, a nawet odrobinę więcej. Pierwsze dwie trzecie całości obejrzałem jesienią 2021 r. podczas prywatnego spotkania fotografów z Wrześni, Gniezna, Leszna i Poznania. Wtedy też, jak już wspomniałem, autor cyklu opowiadał o swoim pomyśle i sposobie jego realizacji. Resztę zdjęć, które powstały między połową września a końcem grudnia, mogłem poznać w styczniu tego roku, w Klubie Fotograficznym MOMENT, działającym przy Wrzesińskim Ośrodku Kultury, podczas prezentacji najnowszego dorobku członków Klubu. Tytułowa liczba „365” odnosi się w cyklu Michała Sobczaka do liczby dni w roku, ponieważ zasada „jeden dzień – jedno zdjęcie” nie jest w tym cyklu rygorystycznie przestrzegana. W kilku przypadkach na jeden motyw z danego dnia składają się dwa lub trzy kadry (21 ab, 80, 140 ab, 223, 234, 262, 332 abc, 365).
Na zakończenie dodam tylko, że oglądając ten zestaw u siebie w domu po raz drugi i trzeci, zadawałem sobie trzy pytania: 1) jak można by wykorzystać lub spopularyzować całoroczny trud fotograficzny Michała Sobczaka (w jednym przypadku, 236, jest to czarny kwadrat, bo spust migawki świadomie został naciśnięty w ciemnym pokoju)? 2) jak ten cykl sprawdziłby się na ścianach w galerii, np. ukazany linearnie, według numeracji od 1 do 365, i co zrobiłby z tym zawodowy kurator? 3) ponieważ znam kilka osób, którym aktywność fotograficzna odmieniła życie na lepsze, zastanawiam się, jak bardzo obrazowanie świata, tego w zasięgu wzroku, z funkcji terapeutycznej przechodzi w funkcję estetyczną, a nawet artystyczną? I czy przechodzi?
No, ale na te pytania prostego amatora i zwyczajnego oglądacza, mogą odpowiedzieć, jak sądzę, tylko mądrzejsi ode mnie, a przede wszystkim doświadczeni fotografowie, krytycy sztuki, kuratorzy i kulturoznawcy. Ja – dziękując Michałowi za tę jego całoroczną podróż po drogach, ulicach, placach, ścieżkach i bezdrożach naszej ojczyzny, za tę jego obrazkową opowieść o życiu, przyjaźniach, fascynacjach i duszy człowieka z kamerą – ograniczę się w swoich zapiskach do tych kilkunastu powyższych zdań oraz do propozycji obejrzenia przez publiczność „Kwartalnika Fotografia” następujących kadrów z cyklu.
utkana z nich opowieść o świecie, a właściwie o fragmentach, sekundowych wyimkach świata – jaki Michał Sobczak najpierw zobaczył, a potem sfotografował, tworząc z tych wyimków osobistą, historię patrzenia i widzenia
Michał Sobczak urodzony w 1979. Pochodzi z Ciążenia, a obecnie jest mieszkańcem Wrześni. Od 2010 roku należał do Grupy Fotodialog i z nią pokazywał swoje prace, jak i organizował wystawy. Obecnie jest członkiem wrzesińskiego klubu fotograficznego – Klub Moment. Fotograf samouk, wrażliwy obserwator światła, samotny narrator. Swoje prace pokazywał między innymi na wystawach zbiorowych – Fotodialog z przeszłością (2014), VIII OFFO (2019), Klub Moment – Sny (2020).