Vintage Photo Festival – „Siła kobiet” – jeszcze do niedzieli
Byłem w Bydgoszczy w poprzedni weekend i zamierzam tam wrócić w sobotę lub w niedzielę, 1 lub 2 października 2022, bo bardzo spodobał mi się ten festiwal. Chcę jeszcze raz, tym razem w spokoju, bez wernisażowego zgiełku, obejrzeć główne wystawy w Młynach Rothera, rewelacyjnej przestrzeni wystawienniczej. Być może wystarczy czasu, aby dotrzeć do innych miejsc, gdzie VPF jeszcze trwa. Jeśli tylko macie czas i możliwości, to koniecznie wybierzcie się w najbliższy weekend do miasta nad Brdą. Nie pożałujecie, bo oprócz głównych wystaw, otwartych wcześniej, możecie wziąć udział w tym, co będzie się działo właśnie w sobotę i w niedzielę.
Dziesięć lat przerwy w wydawaniu „Kwartalnika Fotografia”, to długo. Co tu dużo gadać, wypadłem z obiegu, przestałem śledzić tak zwane życie fotograficzne w naszym kraju, zajmowałem się w tym czasie swoją twórczością oraz sprawami zawodowymi. Umknęło mi m.in. pojawienie się w 2015 zupełnie nowego w naszym kraju festiwalu fotografii – Vintage Photo Festivalu, który powstał niejako na gruzach kultowego dziś Fotonu z Bydgoszczy. Katarzyna Gębarowska, pomysłodawczyni i dyrektorka festiwalu pisze:
Międzynarodowy Festiwal Miłośników Fotografii Analogowej – Vintage Photo Festival – to cykliczne przedsięwzięcie zrodzone w 2015 roku z pasji do fotografii tradycyjnej oraz głębokiego przekonania o tym, że dawne techniki fotograficzne przeżywają dziś renesans. Pomimo wielkiej rewolucji i ewolucji w zakresie fotografii cyfrowej, możemy zauważyć powrót, czy wręcz odrodzenie tradycyjnej fotografii tak zwanej analogowej. Aparaty na klisze wracają do łask, co potwierdzają obserwacje producentów filmów fotograficznych, takich jak Kodak, który w ostatnich latach przywrócił produkcję kilku rodzajów filmów negatywowych wycofanych z rynku. Coraz młodsi twórcy swoim medium wyrazu czynią tak zwaną fotografię analogową.
Idea festiwalu oparta jest o bogate tradycje fotograficzne Bydgoszczy, gdzie jeszcze do lat 90. XX wieku działała druga co do wielkości w kraju fabryka produkująca materiały fotograficzne FOTON. Na bazie tego dziedzictwa kulturowego stworzyliśmy prekursorski festiwal poświęcony fotografii tradycyjnej, którego mocną stroną jest nowoczesna platforma edukacyjno-animacyjna. Celem festiwalu jest propagowanie fotografii tradycyjnej i prezentacja aktualnych trendów w tej dziedzinie. Vintage Photo Festival to jedyna taka okazja w Polsce, i jedna z pierwszych na świecie, aby w jednym miejscu i czasie mieć dostęp do tak wielu wystaw, spotkań autorskich i warsztatów fotograficznych poświęconych dawnym technikom fotograficznym.
Tegoroczna edycja VPF, podobnie jak Biennale Weneckiego, odbywa się pod hasłem „Siła kobiet” i faktycznie to kobiety zdominowały pokazy i spotkania, co nie oznacza jednak, że panowie byli całkowicie nieobecni. Wielkim obecnym był na przykład nieśmiertelny Tadeusz Rolke, który na uroczystości otwarcia festiwalu otrzymując nagrodę specjalną organizatorów z rozbrajająca szczerością wyznał: „Dziękuję za nagrodę, chociaż nie wiem za co”, czym rozbawił bardzo liczną publikę. Rola Pana Tadeusza nie ograniczyła się zresztą tego wieczoru do odebrania nagrody i kwiatów, był też jednym z bohaterów wystawy VII Symfonia Tamary Pieńko, która odwróciła sytuację i przed swoim aparatem postawiła… fotografa, czyli właśnie Tadeusza Rolke, jednego ze swoich mistrzów. Nie tylko go postawiła, ale dosłownie rozebrała, co wyraźnie mu się podobało!
Drugim mocnym elementem męskim był z pewnością Marcin Sudziński, który zdobył wyróżnienie na Vintage Grand Prix, czyli w międzynarodowym konkursie otwartym na analogowy projekt artystyczny, za cykl „Czarne światło”. Jak informuje autor, fotogramy powstały przez naświetlenie na starym, przeterminowanym papierze fotograficznym z 1986 roku przedmiotów znalezionych w mieszkaniu zmarłego niedawno przyjaciela. Więcej o konkursie Vintage Grand Prix i o „Czarnym świetle” napisze niebawem Adam Mazur, który był jurorem konkursu. Ja dodam tylko, że później Marcin Sudziński wraz z Rafałem Kucharczukiem w klubie Mózg, zaprezentował swoje możliwości muzyczne. Marcin tworzył na żywo muzykę (może raczej dźwięki), a Rafał wyświetlał wizualizacje, które powstały w ten sposób, że najpierw zostały zeskanowane fotogramy z „Czarnego światła” Sudzińskiego, rozłożone następnie w komputerze na pojedyncze punkty, a później te punkty zostały „ożywione” (poddane animacji) w programie Adobe After Effects. Gapiłem się na tę dźwiękowo-wizualną całość zadając sobie pytanie – o czym to jest, ale po paru minutach przeżyłem olśnienie: to coś nie jest o czymkolwiek, to czysta forma bez treści, a moją rolą jest po prostu tylko gapić się i słuchać, a więc jedynie karmić zmysł wzroku i słuchu. Przestać myśleć, wyobrażać sobie cokolwiek, wyłączyć część mózgu odpowiedzialną za myślenie spekulatywne, czyli tzw. intelekt. Od razu poczułem się lepiej.
Drugim mocnym elementem pierwszego wieczoru festiwalowego był Marek Noniewicz, którego całkowicie analogowy zestaw „Pencil of light” przedstawiliśmy obszernie parę dni temu. Na wernisażu w klubie Mózg autor początkowo ukrył się pod maską, którą zdjął, aby przemówić do publiczności. – O pamiętam to miejsce, bo codziennie tamtędy przechodziłam – A ja mieszkałem w tym domu – dało się słyszeć na widowni, ponieważ cykl pokazuje miejsca dobrze znane bydgoszczanom.
Pierwszą damą tegorocznego Vintage Photo Festiwal była z pewnością Małgorzata Potocka. W Młynach Rothera pokazała wystawę zatytułowaną „Nie potrzebujemy innych światów, gdy mamy lustra”. Pokaz tworzą autoportrety artystki z lat 70. i 80., a w wyborze prac pomogła Marika Kuźmicz, której obszerną i bardzo interesującą rozmowę z Małgorzatą Potocką opublikowaliśmy parę dni temu. Dzień później w pięknych, wręcz filmowych wnętrzach Hotelu Pod Orłem, odbyło się spotkanie autorskie obu pań. Małgorzata Potocka opowiedziała czym przez kilka dziesiątków lat była dla niej fotografia, na którą zawsze brakowało jej czasu, bo czas pochłaniał jej przede wszystkim film. Z sentymentem wspominała czasy, gdy jej mężem był Józef Robakowski, czasy wyjazdów na plenery w Osiekach pod Koszalinem, kiedy też sama sporo tworzyła. Przypomniała przy tym, że jest nie tylko aktorką, ale także autorką filmów o sztuce i o artystach, bardzo zresztą specyficznych i ogólnie artystką wizualną, w tym fotografką, o czym wielu ludzi nie wie lub zapomina.
Jednym z hitów VPF jest wystawa „Foto z misiem” przygotowana przez Aleksandrę Karkowską i Barbarę Caillot. Obie panie stworzyły Oficynę Wydawniczą Oryginały, w której publikują efekty swoich prac artystyczno-historyczno-reporterskich. Fotografie z misiem ma prawie każdy, a przynajmniej każdy, jak na przykład ja, od dziecka marzy o tym, żeby mieć zdjęcie z misiem. Najbardziej znany jest oczywiście miś z Krupówek w Zakopanem, ale – jak mówią sympatyczne warszawianki, które zebrały już ponad 1200 fotografii z misiem – żerują one lub żerowały w przeszłości, także na plażach nadmorskich w Gdyni, Sopocie, Juracie, a nawet w Bydgoszczy, Warszawie, czy Chorzowie. Ola i Basia przeprowadziły też warsztaty edukacyjno-plastyczne oraz odbyły spotkanie autorskie o swojej książce „Foto z misiem”.
Siła kobiet dała o sobie znać również podczas projekcji filmu dokumentalnego „Być kobietą w Himalajach” i w czasie spotkania z reżyserką Elizą Kubarską. Okazało się, że od czasów Wandy Rutkiewicz, która przecierała szlaki kobiecemu himalaizmowi w latach 70., niewiele się zmieniło – kobiety nadal traktowane są przez męską większość jako piąte koło u wozu. W tym sensie wysiłek Wandy Rutkiewicz i kilku innych pionierek wspinania się po najwyższych górach Ziemi, poszedł na marne. Przejmująco swoją siostrę wspominała pani Janina Files. Eliza Kubarska poinformowała, że kończy już pracę nad filmem dokumentalnym poświęconym samej Wandzie Rutkiewicz, a ktoś inny kręci film fabularny oparty na biografii największej himalaistce w historii. Na pełne odkrycie zasługuje też Rutkiewicz jako fotografka i filmowiec. Pozostawiła po sobie ogromne archiwum fotograficzne i filmowe, które wymaga uporządkowania i opisania, a także dygitalizacji. W Młynach Rothera pokazano kilkanaście fotografii Wandy Rutkiewicz.
Ostatnim wernisażem, w którym wziąłem udział, było „Wywoływanie”, czyli wystawa pośmiertna zmarłego w 2021 roku łódzkiego fotozofa (fotografa i filozofa) Andrzeja Różyckiego. Wielką wystawę jego twórczości, niejako retrospektywną i jak się okazało parę miesięcy później, podsumowującą dokonania Różyckiego, oglądaliśmy na Fotofestiwalu w Łodzi w ubiegłym roku. Kuratorem obu wystaw był Karol Jóźwiak. Bydgoski pokaz był znacznie skromniejszy rozmiarowo niż łódzki, ale miał też nieco inny charakter. Już sam tytuł nawiązywał do „wywoływania ducha” zmarłego artysty, którego obecność dzięki temu zabiegowi po prostu się czuło.
Na zakończenie sprawozdania z części wystaw i wydarzeń, jakie odbyły się i jeszcze do niedzieli 2 października odbędą się w ramach 8. Vintage Photo Festival, powinienem napisać parę słów tzw. podsumowania. Przede wszystkim uważam, że w ostatnich latach powstał w Bydgoszczy kolejny w naszym kraju bardzo dobry festiwal fotograficzny. Katarzyna Gębarowska, jako dyrektor i szefowa całości miała świetny pomysł na festiwal: mimo ogromnego postępu technologicznego i rozwoju cyfrowych narzędzi obrazowania nie zapominajmy o tradycji, o fotografii analogowej; pokażmy, że tkwiący w niej potencjał nadal może bić niczym źródło najczystszej fotograficznej wody. Tym bardziej, że w naszym kraju, ale też poza nim, bo VPF ma charakter międzynarodowy, działa nadal spore grono artystów posługujących się sprzętem i technologią analogową. Jest więc co pokazywać. Jako przybyszowi z zewnątrz, podobała się też świetna organizacja, która jest zasługą teamu, który zbudowała Kasia oraz przychylności władz samorządowych finansujących imprezę. Byłem też pod wrażeniem krótkich i na temat wystąpień prezydenta Bydgoszczy i marszałka województwa kujawsko-pomorskiego. Było widać, że obaj panowie czują imprezę i rozumieją o co w niej chodzi. Fotografia analogowa często łączona jest dzisiaj z dokumentem, czasem subiektywnym, co jak widać po VPF jest delikatnie mówiąc uproszczeniem. W jej ramach jest nadal miejsce i na eksperyment i na tzw. gest plastyczny. A może podział fotografii na analogową i cyfrową jest po prostu sztuczny i nieadekwatny wobec tego, co dzisiaj robią fotografowie?
Tematem samym w sobie są oczywiście niesamowicie zrewitalizowane Młyny Rothera. To trzeba zobaczyć…
Fotografie w tym artykule są autorstwa Waldemara Śliwczyńskiego.
2 Komentarzy
Waldemar Śliwczyński
Jakie są Wasze opinie na temat VPF? Co zrobiło na Was największe wrażenie, co spodobało się najbardziej?