Pencil of light – opowieść w obrazach
Nawet pusty krajobraz pełen jest dla mnie niejasnych obecności, właściwie krajobraz nie może być pusty, zawsze przybiera formę. Kiedy wychodzę naprzeciw przestrzeni, to jednocześnie w niej jestem, a kiedy pozostaję z nią sam na sam, będąc jak medium, wyczuwam delikatne wibracje, to pustka.
„Maszyny do mieszkania” i place zabaw ze stali, ścieżki na skróty wydeptane w trawnikach przez spontanicznych planistów, klepsydry piaskownic, ławki i szczątkowa zieleń skarlała z niedostatku światła. Ostatnie topole, jak żywe pomniki epoki szybkiego wzrostu.
Taka przestrzeń jest trochę jak to XIX-wieczne lustro po babci, które wędruje ze mną z mieszkania do mieszkania, lekko już zmatowiałe, jakby powtarzanie wizerunków zużywało je, jakby wypełniające je obecności nawarstwiały się i zagęszczały, czyniąc obraz chwili tak wieloznacznym, że prawie nieczytelnym.
Kiedy naciskam migawkę aparatu rozpoczyna się dziwny proces, jakbym przekreślał teraźniejszość strącając ją w przepaść niekończącego się trwania. W samym tym geście zawiera się początek i jakiś niewyobrażalny koniec, unieważnienie czasu i przestrzeni. Światło tchnęło już energię w kryształy srebra, obraz utajony ożył, to początek historii nieodwracalnie zapisanej w negatywie.
Skąd bierze się to nieodparte wrażenie, że współczesna fotografia często przypomina bardziej wiwisekcję rzeczywistości? Codziennie, chcąc nie chcąc widzę nadmiar zbytecznych obrazów, falują jak krzykliwe zasłony, oddzielając mnie od tego, co jest stanem faktycznym i wygląda zupełnie inaczej. Poza ścianę niechęci przechodzą jedynie te obrazy, które nie są dowodem, ale świadectwem. Świadectwo pojawia się wraz z obecnością, uczestnictwem i uważnością. Teraz kiedy dryfuję po powierzchni swoich dawnych zdjęć, złożoność procesów która towarzyszyła ich powstaniu pozwala mi je odkrywać na od nowa.
Londynek, dzień musiał być dżdżysty kiedy rozkładałem statyw, mocując na nim skrzynkę aparatu. Jak zwykle czułem lekką ekscytację przemieszaną z niepokojem i nie potrafiłbym dziś powiedzieć co przeważało. Kim tam byłem? Podglądaczem? Flaneurem, z nieodłączną czarną skrzynką aparatu, tą dziwną urną do balsamowania czasu. Kiedy odsłaniam migawkę, gdy zaczyna się proces naświetlania, czuję jakby coś wsysało mnie do środka, przez chwilę jestem wewnątrz, ślizgam się po powierzchni kliszy. Uważność jest w celebracji, kiedy po niemal dwóch dekadach powiększam ten negatyw, odkrywam wewnątrz półotwartych drzwi rozmazaną sylwetkę, a więc byłem obserwatorem i obserwowanym jednocześnie.
Na fotografii jest Wyspa Młyńska, ale nie myślałem wówczas o samym miejscu, tak osobnym i tak odrębnym wtedy, dziś wyglądającym zupełnie inaczej. Lustro wody i samotna ławka, na której przysiadła pustka.
Fotogenia miasta ukryta jest pod jego powierzchnią, zrywam kolejne warstwy szukając stanu sprzed teraz, jakby to, co jest teraz ukrywało nieokreśloną przeszłość, jej obraz. Nie chodzi nawet o to, co było tu wcześniej: dom, fabryka, drzewo, plac zabaw, ale co wydarzyło się w tej scenerii, kto się wydarzał? Pusty krajobraz jest foremką z dziecięcej piaskownicy, zamienia piasek w rozgwiazdę, albo muszelkę i wyobraźnia przybiera kształt.
Fotografia, kiedy zostawiam z boku znaną mi etymologię i próbuję szukać innego odniesienia, bliższego współczesności, dzielę na sylaby wyraz fo-to-gra-fia i zatrzymuję się na dwóch środkowych „to gra” . To przede wszystkim gra z czasem, kompulsywne i nierealne pragnienie by zatrzymać. Czy rzeczywiście nierealne?
Zima na krawędzi. Na krawędzi Starego Kanału stawiam aparat, nic się nie może wydarzyć, nikt przypadkowy nie wejdzie w kadr, a jeśli nawet wejdzie rozpuści się w czasie kilkunastu sekund naświetlania, w czasie których, wiem to na pewno, lustro wody zmatowieje odbijając niewyraźne kształty czasu.
Tęsknota za pierwotnym krajobrazem jest utopią, ślady obecności są wszędzie, nawet las pełen jest subtelnych znaków, rzeka powtarza jakieś szepty, urwane rozmowy, słowa i obrazy. Pusta remontowana śluza wygląda jak stanowisko archeologiczne. Być może fotografia pojawiła się by ukryć przed nami prawdziwy obraz, zmącić jego znaczenie. W teatrze fotografii jej rzeczywistość jest kurtyną.
Obraz kładki na Ludwikowo pamiętam nie tylko z tych fotografii, ale z kilku sytuacji pomiędzy zdjęciami. To obrazy, które osadziły się w pamięci i póki co nie mają swoich materialnych reprezentacji w postaci zdjęć. Spisuję słowa zanim pojawi się interfejs do zczytywania obrazów z myśli. Słowa też są materialne. Korowód ludzi sunie kładką, pobrzękują znicze w reklamówkach, jest wilgotno i tłoczno. Ten dziwny łańcuch ludzi i chryzantem unosi się ponad torami razem z pamięcią o tych, którzy odeszli, jest pierwszy listopada któregoś tam roku.
Jak starzeje się fotografia? Jak zużywa się obraz? Brzegi zdjęcia się strzępią, kiedy złożymy fotografię, w miejscu zgięcia pęka cienka warstwa emulsji i powoli zaczyna odpadać. Podobnie dzieje się, gdy przedrzeć zdjęcie. Czasem na źle przechowywanym zdjęciu pojawia się grzyb, albo pleśń, to świetne podłoże do innego życia. Ale obraz ożywia się też pod spojrzeniem, jest jak „magiczna moneta pamięci która nigdy nie jest ta sama”1.
Bydgoszcz 2014-2022
1 Pochwała cienia J.L. Borges
Post scriptum
Historia projektu sięga roku 2001. Wykonując te zdjęcia leczyłem traumę związaną z pojawieniem się fotografii cyfrowej i oswajałem się z Bydgoszczą po szoku jakiego doznałem po powrocie do miasta po 11 latach studiów. Zdjęcia wykonuję nadal, chociaż może mniej intensywnie, jakby w kontrze do panującej mody i fetyszyzacji fotografii analogowej. W międzyczasie pojawiały się aparaty w telefonie. Z powodu kłopotów z kręgosłupem zrezygnowałem z wielkiego formatu 13×18, chociaż nadal pozwalam niespiesznie przesączać się rzeczywistości na kliszę 120 w korpusie niezawodnej Ikonty Zeissa, czy SX70 który chimerycznie balsamuje rzeczywistość. Tyle o sprzęcie, jeśli zaś chodzi o inne technikalia to może warto dodać, że zdjęcia w tekście są skanami odbitek wykonanych zgodnie z fotochemiczną tradycją (choć może nie do końca fotochemiczną, bo topiłem je też w herbacie), po latach wykonałem powiększenia 30×40 cm, pierwotne stykówki przestały mi wystarczać. Nie chciałem ujawniać ziarna, ale wiedziałem, że kryształy srebra nawet po latach dopowiedzą jakąś historię.
Marek Noniewicz (1971) – studiował biologię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Już w czasie studiów biologicznych postanowił rozwijać swoją pasję fotograficzną podejmując naukę w Lidova Koncervator w Ostrawie, pogłębiał swoją wiedzę kontynuując naukę na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, gdzie studiując pełnił również funkcję technologa w Katedrze Fotografii, kierowanej wówczas przez profesora Stefana Wojneckiego. Po studiach podejmuje pracę jako instruktor fotografii w Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy, następnie pracuje jako niezależny instruktor, a od 2017 roku jest kustoszem Muzeum Fotografii w Bydgoszczy. Jest dyplomowanym oligofrenopedagogiem. Jako twórca pracuje w różnych mediach: wideo, performance i fotografii, w której często sięga do technik historycznych. Dokumentuje przestrzenie pozornej nieobecności, używając fotografii analogowej próbuje znajdywać jej organiczny rodowód. Jest również wykładowcą , autorem tekstów o fotografii i kuratorem wystaw, prowadzi autorskie warsztaty z zakresu fotografii i zjawisk światłoczułych (źródło: http://mareknoniewicz.blogspot.com/).
Wystawa „Pencil of light” będzie prezentowana w ramach Vintage Photo Festival w Bydgoszczy w galerii Mózg – wernisaż 23.09.2022 o godz. 22.30. PROGRAM VINTAGE PHOTO FESTIVAL