Fotograficzne Arles 2022 (Rencontres d’Arles)
W roku 2020, najstarszy, najsławniejszy i najbogatszy w świecie fotografii Festiwal w Arles (Rencontres d’Arles) nie odbył się z powodu pandemii. W ubiegłym roku odbył się tylko na ograniczoną skalę. Tegoroczny, oficjalny program 53. edycji, trwającej od 4 lipca do 25 września, ponownie zaoferował dużą liczbę wystaw – czterdzieści w samym Arles i piętnaście w innych miastach południowej Francji, niektóre w pobliżu, na przykład w Awinionie, Nimes lub Marsylii, inne – jak w przypadku Tulonu – w dość dużej odległości.
Mimo powrotu do wcześniejszej skali programu sprzed pandemii, festiwal przybrał zupełnie inną formę. Znacznie zmniejszyła się liczba wystaw wielkich gwiazd z historii i współczesności, takich jak retrospektywy Martina Parra, Annie Leibovitz, Hiroshi Sugimoto, Duane Michals i Gordon Parks, a także wystaw, które odkrywają zapomniane ważne dzieła z historii fotografii. Ograniczono prezentacje znaczących zbiorów muzealnych oraz liczbę projekcji w Antycznym Teatrze. Pozostała jednak wspaniała atmosfera, która przyciąga dziesiątki tysięcy ludzi do prowansalskiego miasta.
W ubiegłym roku, dyrektora festiwalu Sama Sturdzé, doświadczonego kuratora wielu wystaw fotograficznych, zastąpił Christoph Wiesner, Niemiec mieszkający we Francji, który wcześniej kierował targami Paris Photo. Zarządzanie festiwalem przejął w niezwykle trudnym czasie, kiedy pandemia uniemożliwiła realizację szeregu planowanych wystaw oraz przybycie gości spoza Europy. Po krytyce niskiej reprezentacji kobiet w programie festiwalu w 2018 roku, organizatorzy Festiwalu w Arles starają się stale zwiększać odsetek prezentowanych fotografek i są bardzo dumni, że w tym roku – podobnie jak na równoległym Biennale w Wenecji – wystawili więcej kobiet niż mężczyzn.
Główną wystawą tym razem była obszerna ekspozycja Feministyczna awangarda, która prezentuje fotografie, kolaże i zapisy różnych happeningów lub prac z gatunku body art stworzonych przez 72 artystki w latach 70. ubiegłego wieku i zgromadzonych w kolekcji austriackiego koncernu energetycznego Verbund. Rzeczywiście, były to często bardzo radykalne i często prowokacyjne lub ironiczne, wczesne przykłady różnie przetworzonych tematów kobiecej tożsamości, fizyczności i seksualności lub zmagania się z patriarchalną koncepcją świata i tradycyjnie rozumianymi rolami matki, żony i gospodyni. Na wystawie znalazły się m.in. świetne wczesne autoportrety Amerykanki Cindy Sherman, która stylizowała się na kobiety w różnym wieku i o różnym charakterze. Mocne były również ekspresyjnie przemalowane sekwencje mniej znanych inscenizowanych fotografii Francuzki ORLAN, w których wcieliła się w różne postacie kobiece od Matki Boskiej po prostytutkę, czy fotografie Słowaczki Jany Želibskiej, uwieczniające jej nagie ciało owinięte plastikiem, symbolizujące degradację kobiety w przedmiot gotowy do wysłania, równie dobrze reprezentowana była, poprzez prowokacyjne sekwencje, Polka – Natalia LL. Jednakże, podczas gdy Sherman, ORLAN czy Želibská tworzą nieprzerwanie do dnia dzisiejszego, wiele innych zaprezentowanych autorek nie jest już aktywnych, a ich prace zostały prawie zapomniane. Jednak dziś nie jest to już aktualne, ponieważ kolekcja Verbund, założona w 2004 roku i nadal prowadzona przez Gabrielę Schor, była prezentowana w ciągu ostatnich dwunastu lat w piętnastu miastach, często w tak ważnych instytucjach, jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Wiedniu, Galeria Fotografów w Londynie, BOZAR w Brukseli, Kunsthalle w Hamburgu, Dom Sztuki miasta Brna czy Centrum Sztuki Współczesnej w Barcelonie.
Z tego też powodu, nie jest to, dla odwiedzających Arles, gorąca nowość porównywalna z ubiegłoroczną wystawą Męskość. Ekspozycja zgłębiała temat męskości, męskiej seksualności, męskich stereotypów, zmieniającego się statusu społecznego mężczyzn i kobiecego wyobrażenia mężczyzn. Nie ograniczała się do okresu lat 70. i znacznie bardziej koncentrowała się na klasycznych fotografiach Richarda Avedona, Roberta Mapplethorpe’a, Duane’a Michalsa, Wolfganga Tillmansa i innych znanych i mniej znanych autorów niż wystawa Feministyczna awangarda, w której dla wielu artystek fotografia była jedynie środkiem dokumentującym różne performensy. Obie wystawy są bezdyskusyjnie znaczące, ale szkoda, że nie mogły być wystawiane równolegle, z pewnością byłaby to świetna okazja do porównania różnych prezentacji świata kobiecego i męskiego.
W programie festiwalu znalazło się wiele autorskich wystaw różnych fotografek. Fascynujący spektakl zapewniła Francuzka Noémie Goudal w swoich multimedialnych pracach z tematyką ewolucji geologicznej i biologicznej, po mistrzowsku łącząc fotografie i filmy. Goudal przedstawiła iluzoryczne modele różnych krajobrazów i roślin w swojej pracowni i poprzez różne złudzenia optyczne i ruch obrazów przedstawiła je w taki sposób, że widzowie nie byli pewni czy jej wyobrażenie płonącego lasu przedstawia rzeczywistość, czy sztucznie stworzoną fikcję. Chinka Wang Yimo, w cyklu Teatr na ziemi, przedstawiła szczegóły opuszczonych budynków przemysłowych i skomplikowanych aranżacji z dziesiątkami pracowników na terenie dawnej elektrowni, która była przykładem udanej industrializacji Chin. Autorka zna to środowisko od dzieciństwa, ponieważ jej matka również pracowała w firmie elektrycznej. Znana francuska artystka Jacqueline Salmon wystawiła w Muzeum Réatu obszerny zestaw obrazów i rzeźb z wielu europejskich muzeów, galerii i kościołów, w których uchwyciła różne przedstawienia przepasek biodrowych na ciele ukrzyżowanego Chrystusa. Konfrontacja tych fotografii z oryginalnymi dziełami dawnych mistrzów i współczesnych autorów z muzealnej kolekcji stworzyła imponujący kontrapunkt.
Wiele uwagi przyciągnęła retrospektywa amerykańskiej fotografki Lee Miller. Według Art Media Agency jest to jej sto osiemnasta wystawa muzealna. Tym razem była to obszerna, ale bardzo selektywna wystawa, skupiona na pracach komercyjnych, a nie na wolnej twórczości pod wpływem surrealizmu. Tę niezwykle piękną kobietę, która była kochanką, modelką i muzą wielu znanych artystów, prezentowały jedynie jej modowe fotografie z lat 30. oraz drastyczne reportaże z wyzwolonych obozów koncentracyjnych w Dachau i Buchenwald, które stworzyła w roli fotoreportera magazynu Vogue. Wiele z jej ważnych dzieł było reprezentowanych tylko w małych reprodukcjach z historycznych publikacji. Włącznie z kultowym autoportretem w wannie, w monachijskim mieszkaniu Hitlera tuż po zakończeniu wojny, w którym wszystko sama zaaranżowała, ale za spust pociągnął jej kolega David Scherman. Równocześnie wystawa nie wspominała o tym, że Miller była modelką wielu słynnych dzieł Man Raya czy Pabla Picassa.
Niewielu stałych bywalców festiwalu zapewne rozumiało, dlaczego jedna z najpiękniejszych i najważniejszych przestrzeni wystawienniczych w Arles – gotycki kościół św. Anny – została przeznaczona na retrospektywę francusko-amerykańskiej reżyserki Babetty Mangolte, której fotografie, w przeciwieństwie do jej filmów, nie były jeszcze dobrze znane. Miejsce, w którym wystawiali David Bailey, Josef Koudelka czy Don McCullin i gdzie Libuše Jarcovjáková, przed trzema laty, przyciągnęła wiele uwagi nie tylko surowymi fotografiami z dzikiego życia w komunistycznej Czechosłowacji, ale także ich niezwykle pomysłową instalacją. Tym razem znalazły się tu, zupełnie bez pomysłu powieszone, ilustracyjne fotografie różnych tańców i występów Trishy Braun czy Yvonne Rainer czy ujęcia z inscenizacji Roberta Wilsona. Kuratorka María Inés Rodríguez rozpływa się w tekście wprowadzającym: „Mangolte próbuje uchwycić ruchy w przestrzeni, zbadać różnorodne uwarunkowania czasowe. Jej twórczość świadczy o wrażliwości artystki zainteresowanej przeżywaniem czasu i refleksją nad historią”. W rzeczywistości zdecydowana większość ujęć tylko opisowo rejestruje sytuacje na scenie, przypominają one zdjęcia wykonane aparatem na statywie w pierwszym rzędzie widowni. Wystawa znacznie lepiej wpisywałaby się w program festiwalu tańca niż jako jedno z głównych wydarzeń prestiżowego festiwalu fotografii.
W kontrapunkcie, wielkim odkryciem była wystawa Uzdrowić świat, która w Pałacu Arcybiskupim prezentowała około sześciuset prac z obszernej genewskiej kolekcji Czerwonego Krzyża i czerwonego półksiężyca. Jej kuratorzy, Nathalie Herschdorfer i Pascal Hufschmid, przeszukiwali przez dwa lata ogromne archiwa tych organizacji, z których ostatecznie wybrali zarówno słynne humanistyczne fotografie członków Magnum Roberta Capy, Henri Cartier-Bressona, Wernera Bischofa i Paolo Pellegriniego, jak i wcześniej niepublikowane obrazy pokazujące oddaną pracę pracowników i wolontariuszy Czerwonego Krzyża podczas zarówno wojen światowych, jak i wielu innych konfliktów lub różnych katastrof. Wiele z nich było nie tylko surowym zapisem rzeczywistości, ale miało wielką moc emocjonalną i walory artystyczne. Odkrywcza była również retrospektywa luksemburskiego fotografa, rzeźbiarza, architekta, projektanta i reżysera Romana Urhausena, dotychczas mało znanego na arenie międzynarodowej. Jego prace fotograficzne z lat 50. i 60. XX wieku, obejmujące szeroki zakres tematów i motywów od ujęć z rynku paryskiego po miejskie krajobrazy, akty i autoportrety po abstrakcyjne obrazy, były w większości silnie stylizowane poprzez niezwykłe kompozycje, kontrasty tonalne lub rozmycie ruchu. Wystawa, opracowana przez Paula di Felice, dobrze pokazywała kontekst twórczości Urhausena z ówczesnymi tendencjami w porównaniu z pracami przedstawicieli niemieckiej fotografii subiektywnej Otto Steinerta czy Heinza Hajek-Halkego, a także przedstawicieli francuskiego dokumentu Henri Cartier-Bressona i Roberta Doisneau.
Wśród odkryć była wystawa Amerykanina Mitscha Epsteina, złożona z wcześniej niepublikowanych prac, które autor stworzył podczas ośmiu podróży do Indii w latach 1978-1989. Epstein w swoich subiektywnych dokumentach, pomysłowo przedstawiających kolor, a czasem nawet upiornych konfrontacjach różnych równoległych wydarzeń, genialnie zilustrował wielkie sprzeczności życia w Indiach. Jednak ostre kontrasty społeczne można również było znaleźć na niektórych wystawach współczesnej fotografii. Na przykład na wystawie But Still, It Turns, opracowanej przez znanego brytyjskiego fotografa Paula Grahama na podstawie prac dziewięciu autorów, którzy na wiele różnych sposobów pokazali współczesne życie w Stanach Zjednoczonych. Albo na gigantycznej wystawie Dress Code, złożonej z prac trzydziestu autorów, prezentujących wieloaspektowe socjologiczne i etnograficzne spojrzenie na relację między ludzką indywidualnością a społecznym uwarunkowaniem ubioru.
Klavdij Sluban, Francuz słoweńskiego pochodzenia, który kilkakrotnie wystawiał w Arles, tym razem zaprezentował się sugestywnym zestawem czarno-białych fotografii krajobrazów, wyrazistych portretów i szczegółów statycznych obiektów z Finlandii, Szwecji, Polski, Japonii i innych krajów, których motywem łączącym był śnieg. Wśród wielu przykładów wykorzystania technologii cyfrowych znalazł się nowy cykl Piękna agonia znanego katalońskiego fotografa Joana Fontcuberty, który we współpracy z Pilar Rosado wmontował, pochodzące z Internetu ujęcia krzyczących ust różnych ludzi w chwilach orgazmu, w twarze Donalda Trumpa, Silvio Berlusconiego i innych polityków znanych z kłamstw i skandali seksualnych.
Wiele wystaw tradycyjnie poświęconych było fotografiom z krajów rozwijających się. W przypadku niektórych treść polityczna przekraczała walory artystyczne, ale na przykład przegląd inscenizowanych i intermedialnych dzieł z Azji Południowej pod tytułem Imagined Documents zawierał szereg bardzo silnie oddziałujących dzieł. Świetne były misternie zainscenizowane ujęcia iranki Azedeh Akhladi, ukazujące różne dramatyczne wydarzenia z irańskiej historii, tajemnicze obrazy z życia społeczności ludzi żyjących w lesie deszczowym na granicy indyjsko-birmańskiej autorstwa indyjskiego fotografa Sharbendu Du, czy intermedialne prace jego rodaka Zeu Mehta Bhupala, który stworzył, a następnie sfotografował haftowane modele różnych wnętrz samolotu, kina, poczekalni czy publicznych toalet.
Kilku artystów, którzy zostali nominowani przez różne galerie do Louis Roederer Discovery Award, przedstawiło się swymi autorefleksyjnymi cyklami. Rahim Fortune zasłużenie otrzymał główną nagrodę za swój wielowarstwowy dziennik wizualny zatytułowany I Can’t Stand to See You Cry o swym życiu Afroamerykanina wracającego podczas pandemii z Nowego Yorku do rodzinnego Teksasu, o starzejącym się ojcu, przyjaciołach, wspomnieniach z dzieciństwa, o podzielonym amerykańskim społeczeństwie. Hindus Demalya Roy Choudhuri, stworzył smutny cykl metaforycznie pomyślanych czarno-białych i kolorowych autentycznych migawek, autoportretów, zaaranżowanych scen i archiwalnych obrazów o jego wyjeździe z rodzinnego kraju do kulturowo zupełnie innych Stanów Zjednoczonych i o jego związku z przyjacielem, który popełnił samobójstwo w Indiach, gdzie homoseksualiści są nadal prześladowani i poddani ostracyzmowi.
Niestety, dużą wystawę książek fotograficznych i katalogów po raz drugi zastąpiła kameralna wystawa publikacji wybranych przez eksperckie jury. A szkoda, bo wystawa w pierwotnej koncepcji stanowiła niepowtarzalną okazję do zobaczenia często ponad siedmiuset publikacji z całego świata. Tym razem nie zostało to także w pełni zrekompensowane udziałem ponad pięćdziesięciu wydawców w festiwalowych targach książek podczas tygodnia otwarcia festiwalu na początku lipca. W tym roku, gdy w oficjalnym programie festiwalu nie było ani jednej polskiej, czeskiej, słowackiej czy węgierskiej wystawy autorskiej, ucieszył fakt, że pierwszą nagrodę w kategorii autorskich publikacji otrzymała książka Strajk, złożona z wyrazistych kolorowych fotografii protestów Polek przeciwko ograniczaniu prawa do aborcji. Jej autorem jest znany polski fotograf Rafał Milach, a książkę wydała warszawska galeria Jednostka, której właścicielką jest Katarzyna Sagatowska.
Jednym z powodów, dla których organizatorzy tak fundamentalnie ograniczyli jedną z najciekawszych części festiwalu przez dwa lata z rzędu, może być brak miejsc wystawienniczych. Niektóre z hal przemysłowych w Parku Warsztatów, gdzie odbywało się wiele wystaw, było remontowanych, w największej z hal Fundacja Luma umieściła tylko kilka eksponatów z wystawy afroamerykańskiego artysty Arthura Jafy, który poprzez fotografie, kolaże, filmy, rzeźby, muzykę i instalacje pokazał historię i teraźniejszość czarnych mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
W przypadku niektórych wystaw z oficjalnego programu konieczne było podróżowanie do pobliskich miast. Europejski Dom Fotografii w Paryżu prezentował w Aix-en-Provence wystawę arcydzieł z dziedziny portretów o nazwie The Silent Language, w skład której wchodzili Man Ray, Harry Callahan, Helmut Newton, Martin Parr, Diane Arbus, Philip-Lorca di Corcia, Nan Goldin i Rineke Dijkstra. Brytyjska fotografka Mary McCartney, córka słynnego kompozytora, muzyka i piosenkarza The Beatles, wystawiała w centrum sztuki winnicy Château la Coste. W kolekcji delikatnych obrazów A Moment of Affection połączyła intymne ujęcia z własnej rodziny z metaforycznymi fotografiami drzew, koni czy krajobrazów. Centrum Fotografii Mougins prezentowało kolorowe fotografie z życia zwykłych ludzi w Liverpoolu wykonane w latach 1978-2001 przez irlandzko-brytyjskiego fotografa Toma Wooda pod tytułem Every Day Is Saturday. Ich ironia, ostre barwy i połączenie światła dziennego i fleszu mocno przypominają dzieło znacznie bardziej znanego Martina Parra, ale wiele powiązań można było znaleźć także w powieściach Alana Silitoe, Kingleya Amisa i innych „młodych gniewnych” czy w potężnej nowej fali brytyjskiego kina z lat 50. i 60. W trzech miejscach w Tulonie znalazła się wystawa jednego z założycieli Arles Photography Festival, Luciena Clergue’a, skupiająca się na jego detalach krajobrazu.
Jednak nawet w Arles można było zobaczyć inne wysokiej jakości wystawy, które odbywały się w różnych galeriach, hotelach i pustych sklepach poza oficjalnym programem festiwalu, tym razem bez alternatywnego festiwalu Voies Off. Jedną z najlepszych była wystawa w galerii Omnius, należącej w Arles do czeskiej kuratorki Heleny Staub. Składała się z niezwykle imponujących portretów ukraińskiego fotografa Aleksandra Czekmeniewa, przedstawiających, w stylu dawnych mistrzów, mieszkańców Kijowa zdeterminowanych do przeciwstawienia się rosyjskiej agresji.
Jednak Festiwal w Arles to nie tylko same wystawy. Ważne były również dziesiątki różnych wykładów, dyskusji, warsztatów, pokazów czy programów edukacyjnych dla dzieci. Być może najważniejszy był jednak fakt, że w małym prowansalskim miasteczku fotografowie, kuratorzy, właściciele galerii czy redaktorzy różnych czasopism i wydawnictw, a także „zwykli” ludzie, którzy po prostu lubią fotografię, mogli spotkać się ponownie.
V
(tłumaczenie Michał Szalast)
5 Komentarzy
Krzysztof Ligęza
Birgus powinien dostać order rewolucji. Jego bratysławski kolega, Macek, również. Obaj niegdyś niby walczyli z komuną… Współcześnie obaj są cynglami neokomuny – z jeszcze bardziej nieludzką twarzą od poprzedniej komuny… Ad meritum: „wisienką na torcie” w tym całym syfilisie zwanym „festiwalem w Arles” jest główna nagroda dla książki o tzw. „strajku kobiet”. Innymi słowy, wydarzenia nakręcanego przez obcą agenturę wpływu w celu destabilizacji państwa polskiego, a w przyszłości – wykonania przewrotu. Architekci tej kolejnej „pomarańczowej rewolucji” przeliczyli się jednak. Polacy jeszcze nie upadli tak nisko, by porwać się fali zbydlęcenia motywowanego barbarzyńskimi hasłami zabijania bezbronnych ludzkich istot. Nawet bezmyślna młodzież po jakimś czasie zorientowała się, że ktoś ich robi w bambuko i w tym wszystkim nie chodzi o żadne „prawa”…
Nie przypominam sobie rzetelnej recenzji książki Milacha. Chyba nikt nie lubi kopać leżącego… Trzeba jednak przyznać, że ten gniot jest trochę lepszy od gniota dekady pod nazwą „Prawie każda róża na barierkach przy Sejmie”. Nigdy nie ceniłem dokonań środowiska zw. z Opawą. Budzi ono we mnie coraz większe obrzydzenie.
Magdalena
Krzysztof Ligęza- pan ma poglądy i przekonania, a nie rzetelną wiedzę.
Krzysztof Ligęza
Nie przypominam sobie, byśmy kiedyś rozmawiali. Chętnie sprawdziłbym Pani wiedzę.
Waldemar Śliwczyński
Użył Pan bardzo mocnych, a nawet bardzo obraźliwych słów wobec autora artykułu i wobec ludzi, którzy mają inne przekonania światopoglądowe niż Pan, co już samo w sobie nie jest ani piękne, ani dobre, ani też katolickie, z którymi to przekonaniami, jak mi się wydaje, Pan się utożsamia. „Strajk kobiet” i jako zjawisko społeczne, i jako przedmiot pracy fotografów to nie objaw „zbydlęcenia” polskiego społeczeństwa, czy efekt jakiejkolwiek „obcej agentury wpływu” (ciekawe, że takich sformułowań i argumentów używali tak nielubiani przez Pana komuniści; żeby nie było – ja też komunistów nie lubię, a w latach 80. z nimi czynnie walczyłem), lecz ruch masowy ogromnej części polskiego społeczeństwa przeciwko regulacjom prawnym forsowanym przez obecnie rządzących naszym krajem. Nie chcę się tutaj wikłać w dyskusje na tematy ideologiczne, czy światopoglądowe, ma Pan oczywiście pełne prawo do swoich poglądów i swoich ocen, ale proszę nie obrażać ludzi. Uczelnię w Opawie wybiera jednak sporo osób z Polski, jest też już całkiem spore grono absolwentów i doktorantów, którzy kształtują dzisiejszą fotografię polską.
Krzysztof Ligęza
Nie otrzymałem powiadomienia, odpisuję zatem z opóźnieniem.
Z tego, co wiem, to jest Pan raczej specjalistą od marksizmu (szkoła Kmity), a nie katolicyzmu. Proszę zatem darować sobie oceny tego, z czym się utożsamiam. Kuroń, Michnik oraz reszta tzw. „komandosów” też walczyli z komuną… i to jak! (na wspak). Nie popierałem, nie popieram i nigdy nie poprę barbarzyństwa. To nie jest kwestia światopoglądu. To jest kwestia spostrzegawczości i uczciwości wobec rzeczywistości. A jeśli kogoś obraża prawda… no coż…