Indyjscy robotnicy na Bliskim Wschodzie
Bieda, bezrobocie i przeludnienie wsi są głównym powodem migracji za pracą w krajach azjatyckich. Głównym kierunkiem tej migracji są bogate w ropę naftową kraje rejonu Zatoki Perskiej zrzeszone w tzw. GCC (Gulf Cooperation Council). Arabia Saudyjska, Kuwejt, Emiraty Arabskie, Katar, Bahrain i Oman). Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy.
Kulturowe centrum Bliskiego Wschodu to rejon dzisiejszego Egiptu, Syrii, Turcji Iranu czy Iraku. Tam zawsze ścierały się dwie cywilizacje, Zachodnia i Orientalna, a także trzy wielkie religie: chrześcijaństwo, judaizm i islam. W tym rejonie świata mamy bogatą kulturę, liczącą kilka tysięcy lat ciągłości historycznej. W tym tyglu zawsze wrzało, także dziś kiedy arabskie kraje zalewa fala antyrządowych rewolucji i zamieszek i mamy od lat niekończąca się wojnę miedzy Izraelem a Palestyńczykami.
Na Półwyspie Arabskim sytuacja była zupełnie inna. Ta ogromna przestrzeń pokryta pustynią z niewielką ilością wody i wyjątkowo trudnym, gorącym klimatem, nie była najlepszym miejscem na szybki rozwój cywilizacji. Tu na piaskach Arabii zawsze mieszkało relatywnie niewielu ludzi, głównie kilkanaście dużych beduińskich plemion wiodących swój surowy koczowniczy tryb życia. Arabia jest też szczególnym miejscem dla wyznawców Islamu. W 622 roku po Chrystusie, Prorok Mohamad proklamował nową religię, a Mekka jest świętym dla muzułmanów miastem ściągającym co roku miliony pielgrzymów na Hajj (świętą pielgrzymkę po Ramadanie). Surowa klimatycznie i kulturowo Arabia była nieco na uboczu głównego nurtu cywilizacyjnego niemalże od czasów rzymskich. Sytuacja zmieniła się diametralnie po drugiej wojnie światowej. Upadek imperiów kolonialnych spowodował, że na mapie świata pojawiło się wiele nowych państw. W rejonie Zatoki Perskiej powstały nowe kraje będące wcześniej głównie pod protektoratem brytyjskim. Ten ubogi w wielką historię i państwowość rejon (dla przykładu w zeszłym roku Oman obchodził swoją 40. rocznicę powstania nowoczesnego państwa) dzięki ropie naftowej dostał ogromnego przyśpieszenia. Władcy nowych bogatych roponośnych krajów zaczęli inwestować w infrastrukturę, budując swoje młode państwa niemalże od samych podstaw. Pieniądze pochodzące z ropy naftowej zdynamizowały rozwój tego rejonu w tempie i rozmachu niespotykanym wcześniej nigdzie indziej. Świetnym przykładem może być Dubaj, który z rybackiej wioski zamienił się w kilkadziesiąt lat w kosmopolityczną metropolię z nowoczesnymi postmodernistycznymi budowlami, nie majacymi odpowiedników nigdzie na świecie. Świetnym przykładem jest Burj Al Arab, najwyższy hotel na świecie liczący 321 m. Aby zrealizować te ogromne inwestycje powstające na gołej pustyni potrzebna była ogromna ilość ludzi. Głównie robotników pochodzących z innych krajów Azji. Najczęściej z Indii. Te ogromne bezimienne grupy ludzi w jednolitych strojach wciąż przybywają do pustynnych, naftowych szejkanatów za pracą i lepszym życiem.
Hindusi tworzą na Półwyspie Arabskim sporą diasporę i są główną siłą roboczą rejonu. W latach 2008-2009 w całym GCC przebywało około 6 milionów Hindusów. Pochodzą głównie z południowej, biednej i zacofanej prowincji Kerala. Większość z nich, około 2,5 miliona żyje w Emiratach Arabskich, gdzie stanowią niemalże 32% całej diaspory indyjskiej w GCC, i jest ich trzykrotnie więcej niż rodowitych Emiratczyków. W Omanie, gdzie mam z nimi kontakt prawie codziennie, żyje nieco ponad pół miliona pracowników z Indii. Prawie wszyscy są zatrudnieni w prywatnym sektorze, a robotnicy budowlani stanowią większość całej indyjskiej diaspory w Sułtanacie Omanu. Sytuacja tych ludzi jest często tragiczna. Żeby przyjechać do pracy w Omanie zaciągają ogromną dla nich pożyczkę w wysokości 2-3 tysięcy dolarów na wizę i prawo do pracy w Omanie. Pierwszy rok pracują za darmo, aby móc spłacić zadłużenie. Później co roku na odnowienie wizy i prawa pracy muszą oddać pracodawcy około 110 Riali (200 Euro). Ogromna większość z nich żyje skoszarowana w kampach, gdzie mieszkają w prostych barakach po kilkudziesięciu i pracują przez 6 dni w tygodniu. Wielu z nich ginie podczas pracy na budowie. Często widzę robotników pracujących na wysokości bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, ignorujących wszelkie zasady BHP. Pracodawca zawsze „aresztuje” paszporty swoich pracowników, co jest niezgodne z prawem, ale powszechną praktyką w krajach arabskich. Bez paszportu są niemalże uwięzieni do czasu końca kontraktu. Miesięczne wynagrodzenie takiego robotnika waha się od 45 do 120 Omanskich Riali (82 do 220 Euro). Nie ma wielu praw, a często ich prawa i godność nie są szanowane.
Pomysł na sfotografowanie tych ludzi pojawił się pod koniec 2009. Jeżdżąc wieczorem po Muscacie zauważyłem, że po skończonej pracy, grupy indyjskich robotników w jednolitych szaro-niebieskich strojach stoją na skraju dróg i czekają na autobus zabierający ich na kampy, w których mieszkają. Często widać z oddali w snopie samochodowych reflektorów ich żółte budowlane kaski i srebrne menażki, w których trzymają swoje proste jedzenie. Przez kilka miesięcy zatrzymywałem się wieczorami niedaleko wielkich budów i starałem się fotografować tych ludzi. Często swoim zainteresowaniem budziłem u nich niemałe zamieszanie. Nie rozumieli w jakim celu ich fotografuję. Nie rozumieli mojego zainteresowania ich losem i pracą. Wielu z nich było zaskoczonych, kiedy po zrobieniu zdjęcia chciałem z uśmiechem podać im rękę. Taki prosty uniwersalny gest szacunku, dla tych ludzi był powodem zmieszania. W ich mniemaniu biały Europejczyk stoi wyżej w społecznej hierarchii, a w kastowym społeczeństwie indyjskim do takich sytuacji prawie nigdy nie dochodzi. Spotkałem kilkuset robotników, których fotografowałem. Z jedną dużą grupą umówiłem się na sesję zdjęciowa na następny dzień, niedaleko dużej budowy wielkiego biurowca. Zjawiłem się po zachodzie w umówionym miejscu, i spotkałem uśmiechniętych i zadowolonych, choć zmęczonych pracą w upale, robotników. Wydawali mi się jacyś inni niż zazwyczaj. Jeden z nich mówiący lepiej po angielsku powiedział, że wszyscy są bardzo zadowoleni z mojego przybycia i chętni do pozowania. Nie spodziewali się, że naprawdę przyjdę.
Dzisiaj choć mieszkam w Omanie od czterech lat nadal widzę indyjskich robotników w ich żmudnej pracy i próbie wyrwania się z biedy. Wciąż też dochodzi do incydentów upokarzania czy wykorzystywania tych ludzi. Wieczorami na lotnisku w Muscacie zawsze jest tłoczno. To spora grupa robotników przybywających do Omanu do pracy, jak i tych opuszczających ten kraj. Ich praca jest ogromnie ważnym elementem w rozwoju Bliskiego Wschodu.
6 sierpnia 2011 Muscat w Omanie
Artykuł ukazał się w numerze 37 „Kwartalnika Fotografia” w 2011