Przezroczystość – o fotografii Evy Rubinstein
…o czym nie da się mówić, o tym trzeba milczeć…
Ludwig Wittgenstein, Tractatus logico-filosoficus
Fotografie Evy Rubinstein są przezroczyste niczym woda w górskim strumieniu. Są też przejrzyste (diafaniczne) jak spokojne jezioro, gdzie poprzez odbicie w jego tafli przeziera z głębi coś skrytego. I tak jak woda we wzburzonym strumieniu rozmywa kształty kamieni w jego wnętrzu, lustro jeziora kusi wzrok odbiciem zewnętrzności, jakby (strumień i jezioro) nie chciały wydać strzeżonych przez siebie tajemnic. Piękny, młody Narcyz zachwycony swym odbiciem próbował go dotknąć, ale umoczył jedynie dłoń i wprowadził chwilowy zamęt w – zdawało się trwałe niczym on sam – ukochane kształty. Mając w pamięci doświadczenie Narcyza, fotograf (artysta) może podjąć wyzwanie przezroczystości, czyli zachowania harmonii między szybą i lustrem, wnętrzem i zewnętrzem. Warunek jest jeden: trzeba mieć w sobie wystarczająco dużo pokory, aby ledwie przeświecać spoza wypełniającego obraz odbicia realności. Postawa taka mogłaby sugerować spirytualizm, czy wręcz religijność, gdyby nie fakt, że w mowie laickiej ten sam sens wyrażamy mówiąc o uczuciach, sumieniu, etyce, lub moralnej odpowiedzialności. Eva Rubinstein przynależy w moim odczuciu do niewielkiego grona diafanicznych fotografów, którzy nie tylko potrafią dostrzec, ale i skutecznie wyrazić ciszą obrazu najintymniejsze, ważne chwile strumienia swego życia: zachwytów i radości, jak i smutków i rozpaczy. Eva zdaje się nie stawiać pytań swoimi zdjęciami, choć zawsze jest w nich to nieuchwytne, niedefiniowalne, nieodgadnione coś, które niczym muzyka potrafi koić lub niepokoić.
Te fotografie, niczym miniaturowe japońskie haiku, milczą o sprawach zasadniczych, są zwierzeniem z nieoczywistości, w której rozpacz niekoniecznie spowita jest mrokiem, a świetlistość może wyrażać gorycz ludzkiego, jednostkowego losu. Bo Eva wypowiada się jedynie w swoim własnym imieniu, choć mówi o sprawach uniwersalnych: ponad, poza,
a może nawet przedczasowych. Osobność jej twórczości – przez swą unikalność – czyni ją świątynią wewnętrznej prawdy, o której istnieniu ciemne siły nie mają bladego pojęcia, bo w te przestrzenie prywatności nie miały, nie mają i nigdy nie będą miały odwagi wstąpić. Nie będą, bo nie jest to murowana świątynia kultu bóstwa, lecz delikatna, żywa świątynia sztuki, mądrości i wiary w prawdę, chroniona przez wnętrze artysty. Wspaniałość tej świątyni objawi się światu poprzez jego dzieła.
Wybór i układ zdjęć do tej książki został dokonany przez ich autorkę. Otwiera ją samotnie fotografia hotelowego holu, gdzie nad opuszczonymi przez człowieka fotelami, niczym świetliste, łagodne duchy unoszą się wydymane podmuchem wiatru firanki. Mam uczucie, jakby w to wnętrze coś się wsączało i poprzez fotografie docierało aż tutaj do mnie: w inny czas i w inną odległą rzeczywistość. To, co poczułem oglądając ją po raz pierwszy, powraca i dziś z równą siłą. To zdjęcie się nie zestarzeje nigdy, bo wziął je we władanie świat duchów, na które upływ czasu nie ma wpływu, ponieważ są z niematerialnego świata – a więc wieczne. Istota ludzka, z natury swej śmiertelna, może jedynie przedłużyć pamięć o sobie, a najpiękniejszym sposobem na to jest umiłowanie sztuki i tej części życia ziemskiego, którą włada miłość. Może właśnie dlatego większość zdjęć połączyła Eva w pary, między którymi występują sekretne związki na przekór różnicom czasowym i przestrzennym – dat i miejsc ich wykonania. To tak jakby pozwalała się nieść życiu niczym kropla wody strumieniowi, który i tak poprowadzi ją od źródła do ujścia. Bo na poznanie obu brzegów czasu zawsze jest wystarczająco, należy tylko wierzyć, że kiedy nas tam nurt przyniesie, będzie to właściwe miejsce i czas. W fotografiach Evy Rubinstein znaleźć można wszystko to, co stanowi o życiu, śmierci i miłości. Przesyca je nadzieja, oczekiwanie, macierzyństwo, samotność i zwątpienie. Jest tu wiele uchylonych, oczekujących drzwi, okien, ledwie opuszczonych i jeszcze ciepłych łóżek, luster odbijających świat zamieniony stronami. Jest tu i uśpiona karuzela, jakby życie poszło na chwilę odpocząć, są ciężkie, drewniane kufry niezdatne na ostateczną podroż i płacząca żywą wodą twarz fontanny. Jest zapakowany, głuchy fortepian w domu Chopina w Żelazowej Woli, jak i plecy Ojca Artura siedzącego przed pianinem. Są ręce poety i autoportret Evy, w którym jakaś maska próbuje zastąpić jej własny wizerunek. Są tu też cmentarze, schody prowadzące nie wiadomo: w górę czy w dół? Jest też labirynt ścian i murów, z których najbardziej enigmatyczny jest ten sfotografowany nocą, z przystawioną jasną drabiną, jakby ktoś postanowił sprawdzić co przesłania i nie chciał, lub nie mógł już powrócić. Poza wieloma innymi są jeszcze moje szczególnie ulubione fotografie: spleciona (1977) i leżąca (1970) para. Bo zdarzają się takie fotografie, o których nie da się nic powiedzieć, można tylko wraz z nimi milczeć…
Całość zamyka również samotna fotografia. Jest to jedno ze starszych zdjęć Evy (1970): wielkoformatowa kamera na statywie spowita czarnym płótnem na placu świętego Marka w Wenecji. Umieszczenie jej przez Evę na końcu, ma zapewne wymowę symboliczną. Śmiem podejrzewać, że jest to zarazem szept wdzięczności wobec fotografii, jak i symbol rozstania z nią, bowiem Eva przestała fotografować ładnych kilka lat temu… Korzystając z okazji, chciałbym Evie podziękować za to, że jest i za jej fotografie, które sprawiły, że na mojej artystycznej ścieżce nie czuję się zupełnie sam.
Tekst jest wstępem do książki Evy Rubinstein, Fotografie w latach 1967-1990, Wydawnictwo Kropka, 2003. Można ją kupić w naszej księgarni internetowej, czyli w Galerii KF
Paryż, 10 marca 2003
Eva Rubinstein – urodziła się w 1933 w Argentynie podczas tournée koncertowego swojego ojca, jako córka Anieli Młynarskiej Rubinstein i jej męża Artura, pianisty. Podczas przerw w podróżach mieszkała w Paryżu. W wieku pięciu lat zaczęła naukę tańca baletowego u Matyldy Krzesińskiej. Po wybuchu II wojny światowej w 1939 rodzina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. W Nowym Jorku tańczyła w balecie, a następnie występowała jako aktorka (Dybuk, Trzy siostry, pierwsze wykonanie na Broadwayu Dziennika Anny Frank). Wyszła za mąż za pastora Williama Sloane Coffina. Urodziła troje dzieci. Po rozwodzie w 1968 zajęła się fotografią. Przez krótki czas była uczennicą Lisette Model i Diane Arbus. W pewnym okresie wykonywała prace komercyjne(prasowe, dokumentacyjne, portrety, zdjęcia do sprawozdań rocznych przedsiębiorstw) po czym zajęła się fotografią o charakterze osobistym. Od 1970 wystawia na całym świecie, między 1974 i 1990 prowadziła warsztaty w Stanach Zjednoczonych i Europie. Wydała 3 portfolia o limitowanym nakładzie, 4 monografie (Morgan and Morgan, 1974; Fabbri, 1983; Kropka, 2003; Zhejiang Photo Press, 2018) oraz album Łódź: Chwilowe Spotkanie (red. W. Grochowalski, Łódź 1998).
Książkę Evy Rubinstein, Fotografie w latach 1967-1990, Wydawnictwo Kropka, 2003 można kupić TUTAJ